08-01-2021, 02:31
Witam Szanownych Kolegów.
5 miesięcy temu przesiadłem się z Bmw E39, do Sharana 99 1.9 Tdi 110km.
Zrobiłem przez ten czas około 30k km.
Poczułem się jak w bajce, po przesiadce z fajansowego auta, które co chwile się psuło.
Zrozumiałem że 1.9 Tdi to na prawdę: "immortal diesel".
Samochód kupiłem przepłacając za niego 4500zl. Jednak wiedziałem że warto, bo był fajnie utrzymany. Zawieszenie zbierało idealnie, układ jezdny to samo. Silniczek chodził jak melodia. Tylko zalewałem i cieszyłem się z tras po: 900-1200km.
Przeprowadziłem się do Rzeszowa z centralnej Polski. Co rusz musiałem jeździć, coś załatwiać.
Nagle gdy zacząłem mieć pewne problemy rodzinne. Potrzebowałem bez awaryjności, i tego co zapewniał mi do tej pory mój Sharan.
Jakieś dwa tygodnie temu, przy zjeździe z "bana na balicach" w stronę Rzeszowa. Samochód stracił moc... Jak płaciłem zaczął kopcić z rury białym dymem. Dziwnie zachowywały się obroty silnika. Po prostu zaczął wariować. Nigdy jeżdżąc całe życie na benzynie, nie miałem takiego doświadczenia.
Ruszyłem lecz nagle kilka metrów za banem. Auto dostało mega full obrotów.
Byłem z rodziną. Więc pierwsze co to ewakuacja żony i dzieci. Wyjąłem kluczyk. Jak wróciłem po jakiejś minucie, białego, kłębiącego się dymu. Było po wszystkim. Auto zgasło.
Teraz wiem że to była turbina. Weszła pod wpływem zalewającego ją oleju na full obroty, doprowadzając silnik do maksymalnej rotacji ok.10 tysięcy obrotów.
Nie zadziałała ochrona silnika, zgasł dopiero pod wpływem wypalenia się oleju w silniku. Pewnie jakiś czujnik nie zadziałał?
Zapłaciłem 1000zł za lawetę do Rzeszowa. Bo szkoda mi było auta. Staram się być w życiu sentymentalnym głupcem...
Podzwoniłem w Rzeszowie po firmach. A że był okres przedświąteczny. Tylko jedna firma... z pogwizdowa -nowego, gdzie regeneruje się Turbo. Zaproponowała że moge podjechać. Zrobią do Świąt. Będę zadowolony.
Obmówiliśmy temat. Że najpierw żądam aby zdjąć miskę olejową. Poprosiłem aby sprawdzić ,czy nie ma tam części silnika. Bo jak coś będzie, to nie ma sensu robić turbiny... Za duże koszta z naprawą silnika i turbiny. Co potwierdził również ten pracownik.
Obiecał że najpierw sprawdzą. ( nawet nagrałem rozmowę).
Po czym jak będzie ok. To zregenerują turbinę na Langiewicza(ten sam właściciel). Bo czym zaleją świerzym olejem. Odpalą silnik. Jak będzie ok. Zleją znów i wyczyszczą płukanką. Wymienią filtry. I za 1500zl będę znów śmigał wymarzonym autkiem.
Zgodziłem się jak frajer, bo mam dzieciaki, i muszę być mobilny... Tym bardziej teraz.
Po kilku dniach telefon, że co prawda do świąt nie zdążą. Ale zaraz po świętach będzie ok.
Zapytałem co z silnikiem? Bo to dla mnie kluczowe.
Powiedzieli że mechanik już sprawdzał. I aby się nie martwić, bo tam znalazł w misce tylko troszkę plastiku, i jakąś "obrączkę". I czy mi coś kiedyś z palca nie spadło? Bo to nie wygląda im na część silnika...
Coś mi nie pasowało. Zacząłem wypytywać. Ale postraszono mnie, że jak nie pasuje to wypchną auto na ulicę. I bez łaski...
Myślałem więc że jak obrączka, to może faktycznie przypadkiem, coś komuś wpadło, i pewnie przylepione było do magnetycznej płytki w misce olejowej.
Zgodziłem się na naprawę turbo i montaż.
Przychodzę do świętach po odbiór. Gościa z którym gadałem ,rzekomo nie było..
Na podłodze stał już ładny kartonik. W nim stare turbo. Stare filtry. Wymienili nawet ten powietrza...
Dwie butelki z olejem, a w nich po ok 1 litr. Jeden 5W, drugi 10W...???
Zapytałem co to jest? Sporting jakiś? Czy co? Bo takie syntetyki, to chyba nie do mojego disla?
Odpowiedz padła, że to do płukanki, i on sam nie wie, dlaczego takie oleje ktoś mi oddaje? Ale że wszystko jest ok...
Pytam więc o tą słynną... obrączkę...
W ładnym opakowaniu otrzymałem, to co na zdjęciach...
Zacząłem się pienić. Bo mówię, że to nie żadna obrączka z palca. Tylko malutki jakby pierścień zabezpieczający tłok? Lub coś innego. A ten plastik, to przecież jest jakaś połamana szklanka ceramiczna, czy coś na ten wzór. A nie żaden nieistotny plastik.!
Gość potwierdził moje obawy, ale stwierdził że nie wie dlaczego koledzy tak mnie zrobili z tym silnikiem. Bo on by turbo nie remontował, widząc że coś prawdopodobnie z góry silnika "spadło".
Byłem załamany. Zapłaciłem 1500zl. Obiecałem że zgłoszę to do szefa. Wiedząc doskonale że pewnie nic i tak nie zdziałam. Bo pewnie szef doskonale wie ,co tam się wyprawia...
Pocieszyłem się że może wszystko będzie ok...
Wyruszyłem w trasę. Pierwsze 300km nie łapało jak by turbo. Powyżej 2000 obrotów nie było mocy. Jednak z dalszą jazdą , auto przybrało na mocy. I wróciło do pierwotnej formy.
Tak zrobiłem ok 600km.
Dzisiaj jadąc do kauflandu, nagle w silniku coś zatrzeszczało. Utracił moc. Zaczął chodzić jak traktor. Jakby nie palił na jeden gar.
Już wiem że to koniec. A bardzo potrzebuję autka. Mam chorego syna.
Wiem że po prostu oszukano mnie w tym warsztacie. I silnik był naruszony.
A kłamano mnie że mi obrączka z palca musiała spaść...
Jestem pogodzony z losem. Teraz mam tylko do kolegów z forum prośbę o napisanie co robić?
Czy kupować innego Sharana, Alhambrę, Galaxy, ewentualnie T4 z miejscem na 6 osób. Bo taki potrzebuję.
A tego sprzedać za tysiąc złotych. Pomimo że mi go bardzo żal. Gdyż nie był wcale zajechany ( 350tys realnego przebiegu).
Czy jednak gdzieś w Rzeszowie, zrobią mi to za jakieś normalne pieniądze w ciągu kilku dni taki silnik?
Proszę kolegów o poradę. Jestem załamany. Bardzo lubiłem to auto. Wydawało mi się że posłuży mi do końca życia.
E 39 miałem ok 5 lat. Włożyłem w nie kilkanaście tysięcy. Pomimo że wciąż coś naprawiałem, to jednak taka awaria była wyłącznie na sam koniec, po zrobieniu z 50tys km.
Też padł mi silnik od pękniętego węża układu chłodzenia. Też sprzedałem za tysiaka.
Po prostu mam mega pecha do samochodów.
W załączniku zdjęcia tej "obrączki z palca" i "plastików".
Głównie zależy mi na czasie, i potrzebuję być mobilny.
5 miesięcy temu przesiadłem się z Bmw E39, do Sharana 99 1.9 Tdi 110km.
Zrobiłem przez ten czas około 30k km.
Poczułem się jak w bajce, po przesiadce z fajansowego auta, które co chwile się psuło.
Zrozumiałem że 1.9 Tdi to na prawdę: "immortal diesel".
Samochód kupiłem przepłacając za niego 4500zl. Jednak wiedziałem że warto, bo był fajnie utrzymany. Zawieszenie zbierało idealnie, układ jezdny to samo. Silniczek chodził jak melodia. Tylko zalewałem i cieszyłem się z tras po: 900-1200km.
Przeprowadziłem się do Rzeszowa z centralnej Polski. Co rusz musiałem jeździć, coś załatwiać.
Nagle gdy zacząłem mieć pewne problemy rodzinne. Potrzebowałem bez awaryjności, i tego co zapewniał mi do tej pory mój Sharan.
Jakieś dwa tygodnie temu, przy zjeździe z "bana na balicach" w stronę Rzeszowa. Samochód stracił moc... Jak płaciłem zaczął kopcić z rury białym dymem. Dziwnie zachowywały się obroty silnika. Po prostu zaczął wariować. Nigdy jeżdżąc całe życie na benzynie, nie miałem takiego doświadczenia.
Ruszyłem lecz nagle kilka metrów za banem. Auto dostało mega full obrotów.
Byłem z rodziną. Więc pierwsze co to ewakuacja żony i dzieci. Wyjąłem kluczyk. Jak wróciłem po jakiejś minucie, białego, kłębiącego się dymu. Było po wszystkim. Auto zgasło.
Teraz wiem że to była turbina. Weszła pod wpływem zalewającego ją oleju na full obroty, doprowadzając silnik do maksymalnej rotacji ok.10 tysięcy obrotów.
Nie zadziałała ochrona silnika, zgasł dopiero pod wpływem wypalenia się oleju w silniku. Pewnie jakiś czujnik nie zadziałał?
Zapłaciłem 1000zł za lawetę do Rzeszowa. Bo szkoda mi było auta. Staram się być w życiu sentymentalnym głupcem...
Podzwoniłem w Rzeszowie po firmach. A że był okres przedświąteczny. Tylko jedna firma... z pogwizdowa -nowego, gdzie regeneruje się Turbo. Zaproponowała że moge podjechać. Zrobią do Świąt. Będę zadowolony.
Obmówiliśmy temat. Że najpierw żądam aby zdjąć miskę olejową. Poprosiłem aby sprawdzić ,czy nie ma tam części silnika. Bo jak coś będzie, to nie ma sensu robić turbiny... Za duże koszta z naprawą silnika i turbiny. Co potwierdził również ten pracownik.
Obiecał że najpierw sprawdzą. ( nawet nagrałem rozmowę).
Po czym jak będzie ok. To zregenerują turbinę na Langiewicza(ten sam właściciel). Bo czym zaleją świerzym olejem. Odpalą silnik. Jak będzie ok. Zleją znów i wyczyszczą płukanką. Wymienią filtry. I za 1500zl będę znów śmigał wymarzonym autkiem.
Zgodziłem się jak frajer, bo mam dzieciaki, i muszę być mobilny... Tym bardziej teraz.
Po kilku dniach telefon, że co prawda do świąt nie zdążą. Ale zaraz po świętach będzie ok.
Zapytałem co z silnikiem? Bo to dla mnie kluczowe.
Powiedzieli że mechanik już sprawdzał. I aby się nie martwić, bo tam znalazł w misce tylko troszkę plastiku, i jakąś "obrączkę". I czy mi coś kiedyś z palca nie spadło? Bo to nie wygląda im na część silnika...
Coś mi nie pasowało. Zacząłem wypytywać. Ale postraszono mnie, że jak nie pasuje to wypchną auto na ulicę. I bez łaski...
Myślałem więc że jak obrączka, to może faktycznie przypadkiem, coś komuś wpadło, i pewnie przylepione było do magnetycznej płytki w misce olejowej.
Zgodziłem się na naprawę turbo i montaż.
Przychodzę do świętach po odbiór. Gościa z którym gadałem ,rzekomo nie było..
Na podłodze stał już ładny kartonik. W nim stare turbo. Stare filtry. Wymienili nawet ten powietrza...
Dwie butelki z olejem, a w nich po ok 1 litr. Jeden 5W, drugi 10W...???
Zapytałem co to jest? Sporting jakiś? Czy co? Bo takie syntetyki, to chyba nie do mojego disla?
Odpowiedz padła, że to do płukanki, i on sam nie wie, dlaczego takie oleje ktoś mi oddaje? Ale że wszystko jest ok...
Pytam więc o tą słynną... obrączkę...
W ładnym opakowaniu otrzymałem, to co na zdjęciach...
Zacząłem się pienić. Bo mówię, że to nie żadna obrączka z palca. Tylko malutki jakby pierścień zabezpieczający tłok? Lub coś innego. A ten plastik, to przecież jest jakaś połamana szklanka ceramiczna, czy coś na ten wzór. A nie żaden nieistotny plastik.!
Gość potwierdził moje obawy, ale stwierdził że nie wie dlaczego koledzy tak mnie zrobili z tym silnikiem. Bo on by turbo nie remontował, widząc że coś prawdopodobnie z góry silnika "spadło".
Byłem załamany. Zapłaciłem 1500zl. Obiecałem że zgłoszę to do szefa. Wiedząc doskonale że pewnie nic i tak nie zdziałam. Bo pewnie szef doskonale wie ,co tam się wyprawia...
Pocieszyłem się że może wszystko będzie ok...
Wyruszyłem w trasę. Pierwsze 300km nie łapało jak by turbo. Powyżej 2000 obrotów nie było mocy. Jednak z dalszą jazdą , auto przybrało na mocy. I wróciło do pierwotnej formy.
Tak zrobiłem ok 600km.
Dzisiaj jadąc do kauflandu, nagle w silniku coś zatrzeszczało. Utracił moc. Zaczął chodzić jak traktor. Jakby nie palił na jeden gar.
Już wiem że to koniec. A bardzo potrzebuję autka. Mam chorego syna.
Wiem że po prostu oszukano mnie w tym warsztacie. I silnik był naruszony.
A kłamano mnie że mi obrączka z palca musiała spaść...
Jestem pogodzony z losem. Teraz mam tylko do kolegów z forum prośbę o napisanie co robić?
Czy kupować innego Sharana, Alhambrę, Galaxy, ewentualnie T4 z miejscem na 6 osób. Bo taki potrzebuję.
A tego sprzedać za tysiąc złotych. Pomimo że mi go bardzo żal. Gdyż nie był wcale zajechany ( 350tys realnego przebiegu).
Czy jednak gdzieś w Rzeszowie, zrobią mi to za jakieś normalne pieniądze w ciągu kilku dni taki silnik?
Proszę kolegów o poradę. Jestem załamany. Bardzo lubiłem to auto. Wydawało mi się że posłuży mi do końca życia.
E 39 miałem ok 5 lat. Włożyłem w nie kilkanaście tysięcy. Pomimo że wciąż coś naprawiałem, to jednak taka awaria była wyłącznie na sam koniec, po zrobieniu z 50tys km.
Też padł mi silnik od pękniętego węża układu chłodzenia. Też sprzedałem za tysiaka.
Po prostu mam mega pecha do samochodów.
W załączniku zdjęcia tej "obrączki z palca" i "plastików".
Głównie zależy mi na czasie, i potrzebuję być mobilny.